Marzy Ci się, żeby Twoje dziecko nie musiało borykać się, tak jak Ty, z brakiem znajomości angielskiego? Żeby nie musiało tak bardzo się starać i pracować nad językiem, pokonywać tylu przeszkód i tak mocno walczyć? Myślisz sobie, że najlepsze rozwiązania są systemowe i dlatego zastanawiasz się nad tym, czy posłać je do szkoły międzynarodowej (lub do międzynarodowego przedszkola)? Jesteś przekonana, że wykładowy angielski sprawi, że Twoje dziecko przyswoi sobie język lekko, łatwo i bez trudu?
Ja chciałabym Ci napisać, dlaczego nie poślę swoich dzieci do szkoły międzynarodowej.
Wpis ten opieram całkowicie na swoich doświadczeniach. Jeżeli masz w jakieś kwestii inne zdanie, zapraszam Cię bardzo serdecznie do kulturalnej dyskusji 🙂
Szkoła międzynarodowa kosztuje fortunę
Żeby nie być gołosłowną, zdefiniuję fortunę – we Wrocławiu, gdzie mieszkam, w roku 2020, ceny w placówkach oświatowych z wykładowym angielskim wahają się od 2 do 5 tysięcy złotych za miesiąc za dziecko. Ta opłata obejmuje tylko czesne, wszystkie dodatkowe zajęcia, kluby. książki, wycieczki płatne są dodatkowo. Uważam, że taka cena jest nieadekwatna i nie przekłada się na jakość kształcenia, za to „świetnie” selekcjonuje ludzi pod kątem zasobności portfela. Do takich szkół chodzą do niej przede wszystkim dzieci obcokrajowców, które muszą gdzieś kontynuować naukę i nie za bardzo mają alternatywę. Wydatki często odzwierciedlają nasze wartości, ale w tym wypadku uważam, że fundusze tego rzędu można naprawdę sensowniej zagospodarować.
2. W szkołach międzynarodowych uczy mnóstwo młodych ludzi, którzy chcą podróżować.
Podkreślam, że piszę o tylko moich doświadczeniach. Zależy mi na tym, żeby być częścią międzynarodowej społeczności, dlatego zabiegam o kontakty z nauczycielami uczącymi w szkołach międzynarodowych. Większość nauczycieli, których poznałam, to bardzo sympatyczne młode osoby, które wykorzystują fakt bycia nejtiwem, robią kurs nauczycielski i wybierają kraj(e), które najbardziej ich kręcą pod kątem podróżniczym. Najczęściej chcą zobaczyć kilka miejsc, dlatego co jakiś czas (rok-dwa) zmieniają szkoły, bo zależy im na poznawaniu świata. To sprawia, że w szkołach międzynarodowych jest dość duża rotacja nauczycieli i raczej nie ma tam osób, które uczą z głębokiego wewnętrznego przekonania. Raczej spotykałam takie, które chcą bezboleśnie przejść przez rok szkolny, nie przepracować się i coś przy okazji zobaczyć.
3. Dziecko wychowywane w Polsce po takiej szkole może mieć problem z kodami kulturowo-społecznymi
Pracuję z dziewczyną, której czteroletnia córeczka, nazwijmy ją Kasia, chodzi do brytyjskiej szkoły. Ostatnio postanowili się spotkać całą rodziną ze znajomymi, których dziecko chodzi z kolei po polskiego przedszkola. Dziewczynki bardzo chciały się ze sobą pobawić, razem coś zaśpiewać, jedna zaczęła od „szła dzieweczka do laseczka” a druga od „the wheels on the bus”. Zero wspólnego kontaktu. Rodzice próbowali znaleźć jakiś wspólny grunt, ale było to właściwie niemożliwe. Sytuacja była o tyle dziwna, że Kasia mówi po polsku, jej rodzice też. Inaczej jest, kiedy masz do czynienia z osobą z zagranicy, z którą trzeba się w całości komunikować w obcym języku. Wieczór skończył się mega fochem i kompletnym brakiem porozumienia. Jeżeli dziecko chodzi do brytyjskiej czy amerykańskiej szkoły wypadałoby te polskie kody uzupełniać, ale kto ma na to na co dzień czas?
4. Do szkoły międzynarodowej zapisują się zazwyczaj bardzo majętni ludzie.
Z czym to się wiąże? Moi klienci mówią, że większość dzieci ze szkół międzynarodowych w młodym wieku ma dostęp do bardzo drogich i luksusowych produktów. Wspomniana Kasia przyszła z pytaniem do mamy, kiedy skoczą do Dubaju na weekend, bo Asia z przedszkola właśnie stamtąd wróciła. Bal halloweenowy na zamku? Oczywiście! Rodzice kupujący tort na urodziny za kilkaset złotych? Standard. Z jednej strony oczywiście, funkcjonowanie w takiej rzeczywistości jest przyjemnie. Z drugiej strony jednak, nie chcę, żeby moje dzieci miały taki obraz świata, bo uważam, że jest on niepełny i wybiórczy. Weź się człowieku po takiej szkole dogadaj z niesympatyczną panią z ZUSu czy urzędu skarbowego…
5. Najważniejsze: język angielski.
Te wszystkie wyżej wymienione punkty bledną jednak w obliczu tego najważniejszego osiągnięcia: płynnej znajomości języka, otwierającej tak wiele zawodowych drzwi. Jasne, dziecko po szkole międzynarodowej będzie idealnie znało angielski, będzie miało świetną wymowę i zero stresu podczas mówienia. Zastanów się tylko nad jednym – czy jesteś w stanie unieść, zorganizować i pokryć całość edukacji (aż do, zakładam, matury?). Dzieci bardzo szybko się uczą i równie szybko zapominają. Posyłanie dzieci do przedszkola międzynarodowego, a następnie do polskiej podstawówki skończy się tym, że dziecko zacznie funkcjonować w języku docelowym, czyli polskim. Przerzucanie go w trakcie nauki będzie stresujące. Nieużywany język zaniknie bardzo szybko.
Jestem przekonana, że gdyby połowę funduszy, które pochłania szkoła międzynarodowa wrzucić w kursy, zajęcia i podróże (pokazujące kontekst i pozwalające na samodzielne używanie języka), efekt będzie podobny. Mam wrażenie, że szkoła międzynarodowa jest przez rodziców traktowana jako substytut złotej różdżki: zapłacę, czary mary hokus pokus i młode będzie śmigało po angielsku niczym gazela po sawannie.
Ja zawsze optuję za wprowadzeniem języka do swojej codzienności, oswojenia go tak, żeby przestał być obcy (zobacz, jak to zrobić!)
Moje dzieciaki ostatnio zaczęły słuchać Harrego Pottera po angielsku. Oczywiście walczą z materią językową i kulturową, ale im się to udaje. Jak to zrobiłam? Wypracowałam własną metodę, którą opisałam w kursie: Toktumi: Moje Dziecko Mówi po Angielsku.
Jeżeli nie masz ochoty na kurs, ale masz jakieś pytania, umów się na konsultację.
A jakie są Twoje doświadczenia ze szkołą międzynarodową? Posłałabyś tam swoje dziecko?